Pierwszy Maja na Kubie
Geozeta nr 10
artykuł czytany
3569
razy
Na Placu Rewolucji pstrykam sobie zdjęcie pod budynkiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ozdobionym gigantycznym wizerunkiem Che. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że gdzieś w katowniach tego ministerstwa, w piwnicy pod moimi stopami, ktoś może właśnie dokonywać żywota. Może ktoś podpisuje "dobrowolne" zeznania. Tu prawie każda rodzina ma kogoś bliskiego w więzieniu, a tortury na przesłuchaniu to chleb powszedni. A ja robię sobie pamiątkową fotografię. Trudno jest nie być bezmyślnym turystą.
Radość centralnie sterowana
O drugiej w nocy obudził nas huk silników autobusów "spontanicznie" zwożących uczestników pierwszomajowego wiecu. O szóstej, cztery pasma Malecón - nadmorskiego bulwaru, były wypełnione autobusami na długości około czterech kilometrów. Transmisja telewizyjna z obchodów rozpoczęła się już o siódmej rano. Uroczystości otworzyły pieśni o Elianie, Jose Marti i nieśmiertelnym Che. Przemawiali komunistyczni działacze z całego świata. Na widok telewizyjnej transmisji nasza pani gospodyni dostała szału. Pierwszy raz odważyła się powiedzieć, co na prawdę myśli o Rewolucji. Mówiła nieprzerwanie przez godzinę. Skończyła prawie płacząc.
Przez całe miasto, od Placu Rewolucji do Trybuny Antyimperialistycznej miał przemaszerować przeszło 1 milion Kubańczyków. Z powodu rozmowy z naszą gospodynią spóźniliśmy się trochę i minęliśmy się z Fidelem, ale tak czy inaczej, przemaszerowało przed nami kilkaset tysięcy "rewolucjonistów". W poszukiwaniu najlepszej pozycji do fotografowania udało nam się wdrapać na cementowy postument na środku ulicy. Rzeka ludzkich głów otaczała nas ze wszystkich stron. Pewnie ze względu na brak jakichkolwiek zagranicznych mediów wzięto mnie za "zachodniego" dziennikarza. Grupy Kubańczyków wznosiły na mój widok rewolucyjne okrzyki, machały flagami, starały się wejść w kadr. Czyste szaleństwo. Dzieci z flagami, ludzie w koszulkach z Che i Elianem, wszędzie kolor biały, niebieski, czerwony. Złote i czerwone gwiazdy, sierpy i młoty. Melodie piosenek przenikały się wzajemnie, mieszały się, wprowadzały w trans. Część manifestantów tańczyła w rytmie zaimprowizowanych bębnów; oszołomieni muzyką, barwami, swoją liczebnością, hasłami, Kubańczycy płynęli przez miasto. Euforię wzmagało palące słońce, darmowe piwo i tani rum.
W godzinę po przejściu ostatniego z manifestantów zobaczyliśmy, jak do dyskretnie zaparkowanych ciężarówek i autobusów wracają tajniacy i oddziały ZOMO. Część szpicli ciągle jeszcze inwigilowała tłum, trochę "brygad szybkiego reagowania" kryło się nadal w pustych budynkach na trasie pochodu. W jednej tylko bocznej uliczce było dla nich zaparkowanych ponad 20 autobusów, czyli transport dla około 1000 funkcjonariuszy. Muszę przyznać, iż świadomość ciągłej obecności "Wielkiego Brata" jest na Kubie dość przejmująca. Kilka dni później zauważyłem, że byłem śledzony. Fakt bez znaczenia, bo z niczym się nie kryliśmy, ale osobiście bardzo się ucieszyłem, że władze oficjalnie traktują mnie jak wywrotowca.
Cuba Si. Fidel No
Ciepły wieczór na jednym z przedmieść Hawany. Wiatr delikatnie ślizga się po liściach bananowców. Rozmawiamy z kolejną rodziną więźnia politycznego. Grozi mu w więzieniu skrytobójcza śmierć z rąk bezpieki, podejmowano już kilka prób zamachu. Są z nami osoby, które jeszcze kilka lat temu były w takiej samej sytuacji w Polsce. Mówią, że rodzinom nie wolno się poddawać, że teraz kiedy władze wiedzą, że o więźnia dopytuje się ktoś z zagranicy, raczej już mu nic nie grozi. Przy pożegnaniu wzruszenie ściska nam gardła. Miesiąc później więźnia uwolniono...
Czym jest Kuba?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Jest chyba rajem, który stał się piekłem. Potworne cierpienie całego narodu jakoś nie pasuje do niebiańskiej scenerii. Turkusowe morze, plaże i pałace, a przy tym prostytutki i torturowani więźniowie. Spotkałem tam ludzi o heroicznej wręcz odwadze, byli też i tacy, w których komunizm wyzwolił najgorsze instynkty. Pomimo trudności, Kubańczykom udało się jednak zachować godność i niezmąconą radość życia. Kochają obcokrajowców, którzy rozumieją ich sytuację i traktują ich z szacunkiem. Zwiedzajmy Kubę, ale nie zatrzymujmy się w "oficjalnych" kurortach. Rzeczywistość, choć bolesna, jest dużo ciekawsza.
Informacje praktyczne Przeloty na Kubę kosztują średnio około. 900 dolarów. Możliwe jest jednak znalezienie wolnych miejsc w europejskich czarterach za połowę tej sumy. Jedyną realnie obowiązująca walutą na Kubie jest dolar amerykański, używane są prawie wyłącznie drobne nominały, warto jest więc mieć ich cały zapas. Nocleg w prywatnej kwaterze kosztuje ok. 10- 20 dolarów za noc. Posiłek w tanim barze kosztuje ok. 3 dolarów, w restauracji 12 dolarów. Nie spodziewajmy się tam jednak nadmiaru mięsa czy ziemniaków, których na wyspie prawie nie ma. Polecam zakupy owoców na lokalnych targach, za jednego dolara można kupić dwadzieścia owoców mango, czternastokilowego arbuza lub potężną papaję. Warto jest zabrać ze sobą trochę drobnych podarunków, takich jak np. długopisy, kilka koszulek, opakowania aspiryny lub witamin. Zaskarbią nam one dozgonną przyjaźń naszych gospodarzy. Dodatkowe sto dolarów pozostawione dyskretnie w jakiejś parafii katolickiej może nawet uratować życie kilku najbardziej potrzebującym osobom. Bądźmy więc hojni.
fotoreportaż